Współcześnie coraz częściej słychać głosy, że rodzic nie ma być dla dziecka autorytetem, lecz partnerem. Ma mu towarzyszyć w jego rozwoju… Pozwalać, by dziecko samo odkrywało świat… Dawać miejsce na błędy, porażki… Wszystko to brzmi pięknie i kusząco. Jak jednak zareagować, kiedy dziecko popełniając błąd naprawdę może sobie zrobić poważną krzywdę? Gdzie leży granica wolności małego człowieka?
WOLNOŚĆ KOCHAM, ALE CZY ROZUMIEM?
Myślę, że my, rodzice, współcześnie trochę się zagubiliśmy w tym proponowanym nam partnerstwie. Potrafimy ślepo podążać za powtarzanymi wokół hasłami, hołubiąc do granic możliwości wolność naszych dzieci. Co zresztą jest ściśle połączone z wywyższaniem wolności człowieka w ogóle. Wolność, tolerancja, równość dla wszystkich. Piękne hasła. Trzeba jednak się zastanowić, na ile ta wolność jest nam ZA-DANA, na ile stanowi wyzwanie dla mnie jako człowieka, a na ile jest moim prawem. To temat na obszerne rozważania i dyskusje, moim celem było wyłącznie zarysowanie problemu i nakreślenie, że wolność to nie cel sam w sobie, ani nie moje ostateczne prawo. Do prawdziwej wolności trzeba człowieka wychować, tak, by w konkretnych sytuacjach potrafił podejmować decyzje inteligentne i odpowiedzialne. Kiedy się nad tym głębiej zastanowimy, dochodzimy do wniosku, że wolność wcale nie jest taka oczywista i prosta. Tak samo jest z wychowaniem. I autorytetem rodziców. Wszystko to wzajemnie się przenika.
Oczywistym jest fakt, iż dziecko, tak jak każdy człowiek, ma swoje prawa i należy je uszanować. Ta kwestia wydaje się być w dzisiejszym świecie oczywista i zrozumiała. I to jest punkt wyjścia do owego „partnerstwa”, choć osobiście zdecydowanie wolę słowo „towarzyszenie”. Jako dorośli mamy towarzyszyć dziecku w odkrywaniu świata, poznawaniu, otwieraniu się, poszukiwaniu. Mamy być przewodnikami, którzy w odpowiednim momencie potrafią usunąć się w cień, by dziecko doświadczyło radości zdobycia, odkrycia, poznania. Pozwalamy na błędy, by mogło samodzielnie nabierać doświadczeń, nauczyło się przezwyciężać porażki i radzić sobie z frustracją.
AUTORYTET KOCHAJĄCEGO RODZICA
Podświadomie czujemy, że wychowanie to także wymaganie, stawianie wyzwań przed dzieckiem, uczenie go funkcjonowania w społeczeństwie. Autorytet rodzica pozwala na egzekwowanie tych wymagań. Właściwie rozumiany autorytet nie jest władzą, czy tym bardziej tyranią. Wszystko zależy od podejścia i tego, jak ten autorytet budujemy, a potem z niego korzystamy. Czy można zarzucić tyranię kochającemu, stanowczemu ojcu, który na spacerze łapie za rękę swoje biegnące w stronę ulicy dziecko, kategorycznie zabraniając zrobić krok więcej, aby uchronić je od nieszczęścia? Albo kochającej, czułej matce, która wymaga od dziecka, by sprzątało swoje zabawki?… Znamy na pewno w swoim otoczeniu dzieci, młodych ludzi, a może i dorosłych, którzy nie potrafią za sobą posprzątać. Co o nich myślimy? Z czego może wynikać takie ich zachowanie? Podobnych sytuacji w życiu jest mnóstwo. Jak zachęcić małego człowieka do regularnego mycia zębów? Możemy oczywiście pozwolić, by sam zdecydował czy chce to robić, obrazowo nakreślając mu co się stanie, gdy zębów nie będzie mył. Jeśli jednak to go nie przekona, to trudno mieć za złe rodzicowi, że nie chce dopuścić, aby pociecha osobiście przekonała się co nastąpi, gdy faktycznie zaniecha regularnego szczotkowania. To konkretne przykłady sytuacji, kiedy możemy działać na właściwym, pełnym miłości autorytecie.
Doświadczenie zawodowe uczy mnie, że dzieci potrzebują autorytetu dorosłych, potrzebują jasno wyznaczonych granic, ich przestrzegania, konsekwencji w postępowaniu z nimi. Pozornie, kiedy wymuszają na niekonsekwentnym rodzicu/wychowawcy swój cel, są zadowolone i cieszą się osiągniętym „sukcesem” postawienia na swoim. W głębszej perspektywie można jednak zaobserwować, że takie dzieci czują się zagubione, często przejawiają labilność emocjonalną, nie mają poczucia bezpieczeństwa, domagają się uwagi dorosłych w sposób niewłaściwy i społecznie nieakceptowany. Dlatego autorytet rodzica jest niezbędny we właściwym wychowywaniu dzieci. Należy jednak umiejętnie i z miłością z niego korzystać, a nie tyranizować tych, którzy są od nas zależni.
CIERPLIWE WYJAŚNIANIE
W wychowaniu każdego człowieka bardzo ważne jest tłumaczenie, uzasadnianie. Po co ma postępować tak, a nie inaczej, dlaczego nie należy robić innym krzywdy, w jakim celu sprzątamy itd. I nie można powiedzieć, że rodzic ma zacząć tłumaczyć dopiero po osiągnięciu przez dziecko określonego wieku! Co powstrzymuje nas przed tym, by wyjaśnić dwulatkowi dlaczego nie może wbiegać na ulicę? Albo czterolatkowi – dlaczego martwimy się, kiedy znika nam z oczu na zatłoczonym placu zabaw? Dzieci rozumieją więcej niż sądzimy. I doskonale wiemy, że są żądne wszelakich wyjaśnień. „Dlaczego”, „po co”, „co to jest”… Tłumaczenie jest doskonałym sposobem na pobudzenie samodzielnego myślenia, rozwijanie wyobraźni, możliwości, ciekawości. Ucinanie dyskusji zdaniami typu: „tak ma być”, „ja wiem lepiej”, „bo tak powiedziałem” jest nieprzemyślanym korzystaniem z władzy rodzicielskiej i naturalnego autorytetu, którym początkowo dziecko obdarza rodziców, a równocześnie zamykaniem sobie na przyszłość możliwości szczerych rozmów ze starszymi już dziećmi. Kto chciałby odkrywać swoje serce przed kimś, kto ma zawsze rację i jest wyrocznią? W takim kontekście autorytet jest nadużywany i ma to swoje negatywne konsekwencje dla dziecka. Zupełnie inną kwestię stanowią sytuacje, kiedy trzeba reagować szybko, automatycznie (jak np. we wspomnianym powyżej przypadku wbiegania dziecka na ulicę). To nieuniknione, że wtedy nie tłumaczymy, a działamy wyłącznie na rodzicielskim autorytecie. Całe zajście koniecznie należy wyjaśnić, ale dopiero wtedy, gdy jakiekolwiek niebezpieczeństwo zostanie zażegnane.
Na koniec jeszcze kilka słów o omylności autorytetu. Tak, właśnie o omylności, gdyż nikt nie jest doskonały. Żaden rodzic, żaden wychowawca, żaden pedagog. Ani ja, ani Ty. Popełniamy błędy, konfrontujemy się z porażkami. Początkowo w oczach dziecka jesteśmy nieomylni, wspaniali, wszystkowiedzący. Z biegiem czasu ten wizerunek ulega diametralnej zmianie, dlatego też nie warto sztucznie go rozdmuchiwać czy podtrzymywać. Odwaga polega na przyznaniu się do błędu, wzięciu na siebie konsekwencji. Rodzic śmiało może przyznać wobec dziecka, że popełnił błąd albo czegoś nie wie. To powoduje, że pociecha ma świadomość ograniczonej natury rodzica (a przez to każdego człowieka), dzięki czemu też łatwiej przyjmuje swoje porażki i uczy się wyrozumiałości wobec siebie i innych.
Osobiste i zawodowe doświadczenie pozwala mi stwierdzić, że autorytet jest potrzebny w wychowaniu. Jednakże tymi kilkoma luźnymi myślami zachęcam Czytelnika do własnej refleksji. Ważne jest to, by pamiętać, że dzieci zostały nam dorosłym „powierzone”, jesteśmy za nie odpowiedzialni. Będąc świadomymi swojego autorytetu, chciejmy wykorzystywać go z miłością i starajmy się wychować do prawdziwej wolności. Wtedy możemy być pewni, że chociaż będą się nam przytrafiać błędy, to jesteśmy na dobrej drodze.
Paulina Sikora
mgr pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej i rodzinnej
Na podstawie:
Gordon T., Wychowanie bez porażek, Warszawa 2002.
Korczak J, Prawo dziecka do szacunku, Warszawa 2012.
Ojciec Święty Franciszek, Amoris Laetitia, Częstochowa 2016.